1921-01-01 1995-01-01
Depesze z powstańćzej Warszawy
Wiemy dobrze, że wielu obcokrajowców postanowiło wesprzeć polską walkę z niemieckim okupantem. Zazwyczaj robili to z własnej woli. Jest jednak jeden człowiek, którego zmusiły do tego niezwykłe i niezamierzone okoliczności, dzięki którym stał się znaczącym świadkiem naszej wojennej historii.
Urodził się w Birmingham w 1921 roku i w wieku 18 lat wstąpił do RAF-u, gdzie przydzielono go jako radiotelegrafistę do 226.Eskadry Bombowej Królewskich Sil Powietrznych stacjonującej w Reims w ramach sił powietrznych Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego.
Sierżant radiotelegrafista John George Ward, członek załogi samolotu bombowego Fairey Battle nie mógł podejrzewać, że jego kariera lotnika zakończy się już pierwszego dnia niemieckiej ofensywy na zachodzie. 10 maja 1940 roku jego maszyna została zestrzelona podczas próby zbombardowania mostu w okolicy Diekrich na terenie Wielkiego Księstwa Luksemburga, zajętego przez formacje Wehrmachtu przy symbolicznym oporze luksemburskiej żandarmerii.
Załoga samolotu dostała się w ręce Niemców. Niedługi czas później, na skutek odniesionych ran zmarł jeden z kolegów sierżanta Warda. Bystry 21-letni mieszkaniec Birmingham nie zamierzał reszty wojny spędzić w stalagu. Wykorzystując dużą sprawność fizyczną i znajomość języka niemieckiego postanowił wydostać się z przygnębiającej niewoli. W okresie między 10 maja 1940 a połową kwietnia 1941 roku przebywał w obozach usytuowanych w Niemczech, a dość częste przenosiny uniemożliwiły zaplanowanie ucieczki. Ostatnim i najdłuższym miejscem pobytu było okupowane Leszno (przemianowane na Lissę), gdzie nasz bohater zatrudniony był w roli tłumacza. Okazja na ucieczkę ze stalagu, którą postanowił wykorzystać angielski jeniec, nadarzyła się 17 kwietnia. Niestety po trzech dniach został złapany przez policję kolejową w Gostyniu, która odprowadziła go do aresztu, z którego jeszcze tego samego dnia uciekł wyważając kraty.
Niemiecki pościg, brak dokumentów oraz nieznajomość terenu i języka lokalnej społeczności nie nadwątliły hartu ducha Anglika. Korzystając z ochrony obszarów leśnych, nocami kierował się na wschód wykorzystując kompas i kawałek mapy, który zdążył zabrać Niemcom, aż po tygodniu dotarł na ziemię sieradzką. Idąc z kierunku Złoczewa postanowił szukać pomocy u księdza Samulskiego, proboszcza kościoła we wsi Charłupi Wielkiej – jedynego otwartego i dostępnego dla wiernych kościoła w rejonie sieradzkim. Po rozmowie w konfesjonale, sierżant Ward postanowił zawitać do bezpiecznego, polskiego domu, szukając tam schronienia i pomocy.
W sobotę 27 kwietnia, w godzinach rannych między ósmą, a dziewiątą zawitał do znajdującego się na skraju Sieradza, przy ulicy Tartakowej 97 (dziś Reymonta) niedużego domu państwa Jana i Marianny Kokoszków. Zaskoczonym gospodarzom, ich dzieciom i sąsiadom, którzy pochłonięci porannymi obowiązkami i rozmową nie zauważyli zbliżającego się przybysza, ukazał się młody mężczyzna w płaszczu i niedużym kapeluszu. Nieznajomy spoglądając niespokojnie po skromnej izbie państwa Kokoszków zapytał czy może wejść, po czym spoglądając na obraz Matki Boskiej, uspokojony zdjął płaszcz i usiadłszy, powiedział po niemiecku: „englische flieger”.
Dzięki sąsiadowi potrafiącemu porozumieć się w języku francuskim Józefowi Baraniakowi obecnemu w domu Kokoszków przy nadejściu niespodziewanego gościa, udało się nawiązać pierwszy kontakt. Za pomocą mieszaniny francuskiego, niemieckiego i gestykulacji udało się przedstawić dane osobowe i historię wojenną uciekiniera. Na pytanie gospodarza, dlaczego wybrał akurat ich dom, odpowiedział, że wydawał mu się najbardziej polski.
Kokoszkowie, świadomi niemieckich represji postanowili udzielić schronienia i gościny angielskiemu nieszczęśnikowi. Przygotowali mu posłanie w łóżku dziecięcym sześcioletniego syna, informując, iż w razie niebezpieczeństwa ma się ukryć w piwnicy. Tymczasem Jan Kokoszko udał się do znajomej Ireny Lewickiej, członkini Wojskowej Służby Kobiet z prośbą o pomoc w sprawie angielskiego gościa.
Kobieta pojawiła się następnego dnia, a w przeprowadzonej w języku francuskim rozmowie upewniła Anglika o pomocy ze strony lokalnego podziemia. Ward nie miał zamiaru nadużywać polskiej gościnności i chciał odejść, jednak Lewicka kładąc rękę na ramieniu Johna powiedziała, żeby został, akcentując słowa „My ci przyjdziemy z pomocą”. Przy pełnej aprobacie i życzliwości państwa Kokoszków dla sojuszniczego żołnierza, angielski radiotelegrafista pozostał w gościnnym domu. Członkini sieradzkiej konspiracji udała się do lekarza weterynarii doktora Romana Zięby, pełniącego od lipca 1940 roku funkcję komendanta Związku Walki Zbrojnej/Armii Krajowej w okręgu sieradzkim. Następnie oboje udali się z powrotem do domu przy Tartakowej.
Zadecydowano o jak najszybszym przerzuceniu Anglika do Łodzi. Do czasu ewakuacji, lokalne struktury objęły szczególną ochroną dom Kokoszków, starając się zminimalizować możliwość odkrycia obecności zbiega. Tymczasem w pośpiechu organizowano niezbędne materiały i dokumenty. Musiano postarać się o odzież, pieniądze, konieczne przybory osobiste, a przede wszystkim dokumenty niezbędne do podróży koleją. Niewiele brakowało, aby niemieccy żandarmi, przez przypadek odkryli zbiega. Któregoś dnia przybyli do Kokoszków, żądając skorzystania z podwody Jerzego Kokoszki. Anglik przebywał wówczas w kuchni i istniało poważne zagrożenie, że żandarmi wejdą do środka, jednakże przebywający ze „służbową” wizytą doktor Zięba wytłumaczył nieproszonym gościom, iż koń właściciela jest chory i muszą poszukać innego. Najważniejszą rolę w przerzucie odegrał Juliusz Brydniak, kasjer biletów na sieradzkim dworcu kolejowym. Działał również w strukturach podziemia, co pozwoliło uzyskać niezbędne bilety. Na dodatek przenocował Anglika w noc przed opuszczeniem miasta.
30 kwietnia sierżant Ward wyruszył do Łodzi. Jeszcze przed podróżą zdążył przekazać doktorowi Ziębie kopertę z adresem swojego brata w Anglii (niestety w późniejszym czasie koperta zaginęła). W drodze towarzyszyli mu dwaj członkowie lokalnej konspiracji: Antoni Bartolik i Bolesław Kosecki.
Warda zakwaterowano w samym sercu miasta – w kamienicy na ulicy Piotrowskiej, przemianowanej na Adolf-Hitlerstrasse u jednej z członkiń Związku Odwetu. W tym czasie za pośrednictwem Zygmunta Waltera-Jankego doszło do weryfikacji osoby sierżanta. Po wysłaniu odpowiedniej depeszy do Londynu Anglicy potwierdzili tożsamość zbiegłego jeńca. Następnie przeniesiono go do wsi Chełmy pod Zgierzem, a w połowie maja do Piotrkowa, gdzie uzyskał nowe fałszywe dokumenty. Jednakże Piotrków był jedynie przystankiem w drodze do Warszawy, gdzie polskie dowództwo postanowiło wykorzystać radiotelegraficzne i lingwistyczne umiejętności Anglika. Polskie dowództwo martwiła jego „popularność”, grożąca wykryciem. Jak alarmowały służby roztaczające ochronę nad podoficerem, niemalże cała okolica wiedziała o niepospolitym gościu, a dziewczęta brały sobie za punkt honoru poznać żołnierza Jego Królewskiej Mości.
Już jako zaprzysiężony żołnierz polskiego podziemia został awansowany do stopnia porucznika i rozpoczął pracę przy nasłuchu radiowym, notując informacje podawane przez stacje w języku angielskim i niemieckim. Dodatkowo szkolił młodych żołnierzy AK przydzielonych do tej służby. Między drugą połową 1943 a pierwszą połową 1944 roku spod jego ręki wyszło sześciu w pełni wyszkolonych radiotelegrafistów. W tym czasie rozpoczął przygodę dziennikarską z własnej inicjatywy wydając anglojęzyczny biuletyn informacyjny „Echo”.
1 sierpnia 1944 roku podziemie rozpoczęło w stolicy największy zryw wyzwoleńczy. Ward nie uchylał się od walki na pierwszej linii. Brał udział w nocnych eskapadach zgrupowań bojowych AK lub też towarzyszył dowódcom przy inspekcjach odcinków. Podczas walk na Mokotowie Ward przy przejściu pod barykadą na ulicy Piusa został ranny w nogę; na szczęście rana nie okazała się groźna, toteż nie przeszkodziła mu pracować jako reporter – radiooperator podległy Biuru Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej.
Stefan Korboński, ówczesny dyrektor Departamentu Spraw Wewnętrznych w Delegaturze Rządu na Kraj zaproponował Anglikowi, aby depeszował do swoich władz, informując o wszystkim, co dostrzegł w walczącej Warszawie. Sam Karboński po latach, przedstawił porucznika jako wzorowego żołnierza i korespondenta, a zarazem prawdziwego dżentelmena, który „zawsze częstował w swojej kwaterze doskonałą herbatą”. Wraz z Janem Nowakiem Jeziorańskim prowadził anglojęzyczne audycje w powstańczej radiostacji „Błyskawica”.
Depesze, które wysłał do władz brytyjskich w Londynie między 7 sierpnia a 29 września 1944 roku, mogły stanowić doskonałą, a zarazem obiektywną relację z wydarzeń rozgrywających się w Warszawie, sporządzoną „obiektywnym” okiem brytyjskiego obywatela, czego wprost domagali się przedstawiciele Gabinetu Wojennego Zjednoczonego Królestwa. Raporty Warda, za pośrednictwem rządu polskiego na uchodźstwie były składane na ręce ministra spraw zagranicznych Rządu Jego Królewskiej Mości Anthony’ego Edena, spotkały się niestety z chłodną reakcją szefa brytyjskiej dyplomacji, który zwlekał z opracowaniem memorandum dla premiera Churchilla, wywołując frustrację obozu londyńskiego.
"Całe miasto płonie. Niemcy zabijają wszystkich bez różnicy - mężczyzn, kobiety i dzieci, cywilów i żołnierzy Armii Krajowej..."
"Sir, potrzebujemy granatów, broni przeciwpancernej, ciężkich karabinów maszynowych i amunicji wszystkich typów..."
"Jestem dumny jako Anglik, że mogę walczyć razem z Polakami. Apeluję do całego narodu brytyjskiego: POMÓŻCIE WARSZAWIE!"
To urywki zaledwie trzech depesz, jakie wysłał do Londynu z powstańczej Warszawy sierżant John Ward - jedyny brytyjski żołnierz walczący ramię w ramię z powstańcami.
W końcu premier Mikołajczyk, zwrócił uwagę, że rząd brytyjski nie tylko sceptycznie odnosi się do raportów swojego żołnierza, ale również nie kwapi się do przekazywania materiałów prasie. News Departament, który oficjalnie nie kwestionował wiarygodności treści, obawiał się, iż nacisk na prasę anglojęzyczną jedynie zaogni trudne relacje między rządem londyńskim a rządem radzieckim. W końcu jednakże relacje Anglika, w służbie Armii Krajowej rozpowszechniły się wśród społeczeństwa dzięki gazecie „The Times”, której nasz bohater stał się korespondentem wojennym.
Po wielu interwencjach strony polskiej i ogólnym zaciekawieniu sprawą lotnika RAF-u w służbie polskiej, minister Eden 22 sierpnia przygotował pierwsze, oznaczone klauzulą „Top Secret” memorandum odnośnie jedynego brytyjskiego źródła informacji o walczącej Warszawie dla premiera Wielkiej Brytanii, który to dokument później przedrukowano pozostałym członkom Gabinetu Wojennego. Zawierał depesze z 18, 19 i 20 sierpnia 1944 roku. Niestety, nie zmieniły one zasadniczego poglądu rządu JKM na „przegraną sprawę” Polaków.
Na dorobek angielskiego porucznika jako korespondenta wojennego składa się przeszło setka depesz i relacji dotyczących heroizmu i tragedii płonącej stolicy „Pierwszego Sojusznika”. Doniesienia z ginącego miasta zawierały nie tylko informacje przedstawiające aspekt militarny powstania, ale również były świadectwem hekatomby dokonywanej na ludności cywilnej. Jako „jednoosobowa misja aliancka” w przesłaniach dla zwierzchników natarczywie żądał „pomocy, broni i jeszcze raz broni!”.
Porucznikowi Wardowi, odznaczonemu przez samego generała Tadeusza Bora-Komorowskiego Krzyżem Walecznych za męstwo na polu walki, udało się po kapitulacji powstania uniknąć niewoli.
4 października 1944 roku porucznik Ward wraz z dwiema siostrami Czerwonego Krzyża zbiegł z Warszawy, szczęśliwie unikając ponownej niewoli. Chociaż w drodze do Kielc udało im się uniknąć Niemców, nie uniknęli grabieży dokonanej przez ukraińskich dezerterów z Waffen-SS. Po przykrej odysei, gdy w końcu zawitał do Kielc, otrzymał rozkaz ewakuacji za pośrednictwem przybywającego z tajną misją samolotu RAF-u. Niestety, pierwotny plan ucieczki przed wkraczającą Armią Czerwoną nie doszedł do skutku. Przez następne dwa miesiące porucznik Ward w szeregach 7. Dywizji Piechoty AK brał udział w walkach z Niemcami i wrogo nastawionymi do AK oddziałami Armii Czerwonej i Armii Ludowej na ziemi częstochowskiej. W starciu z formacjami AL ponownie został obrabowany, a z chwilą „wyzwolenia” przez Armię Czerwoną okolic Częstochowy (16 stycznia 1945 roku), został 20 stycznia doprowadzony do tymczasowo zaaranżowanej kwatery NKWD we wsi Raszków, gdzie był przez kilka godzin przesłuchiwany przez oficerów radzieckich, niemniej uniknął internowania.
Wykorzystując szansę, skierował się do Okręgu Warszawskiego, tam miał zamiar z pomocą akowskich przyjaciół ponownie nawiązać kontakt z Londynem. Wyruszył do Podkowy Leśnej, gdzie po upadku stolicy, ulokowała się znaczna grupa przywódców Polskiego Państwa Podziemnego. Co najważniejsze, w mieście przybywało małżeństwo Stefana i Zofii Korbońskich, którzy obsługiwali jedyną, ocalałą z powstania radiostację zdolną do nawiązania kontaktu ze stolicą Wielkiej Brytanii. Stefan Korboński, nowo mianowany Delegat Rządu na Kraj, przekazał rządowi brytyjskiemu informacje o Wardzie i prosił o instrukcje dla porucznika. Okazało się, że Special Operations Executive (z ang. Kierownictwo Operacji Specjalnych) już od dłuższego czasu poszukuje Warda, niejako przy okazji „zaginięcia” alianckiej grupy „Frescon”, kierowanej przez pułkownika Hudsona, która miała być pierwszą oficjalną aliancką misją wojskową skierowaną na obszary okupowanej Polski. Instrukcje z Londynu nakazywały radiotelegrafiście ujawnić się Sowietom, poinformowanych już o losach obywatela korony.
5 marca 1945 roku, tuż po uroczystym pożegnalnym śniadaniu u państwa Korbońskich, na którym porucznik Ward ponownie został odznaczony Krzyżem Walecznych przez generała Leopolda „Niedźwiadka” Okulickiego, nasz bohater wsiadł do pociągu Elektrycznej Kolei Dojazdowej, którym podążył do zrujnowanej Warszawy. Następnie ujawnił się sowieckim władzom wojskowym.
Pierwotnie SOE zamierzała wykorzystać Warda do poszukiwań grupy „Frescon”. Podjęcie tego zadania dwa czynniki – dwumiesięczne internowanie przez NKWD, które starało się uzyskać od niepospolitego „jeńca” jak najwięcej informacji o polskim podziemiu oraz „odnalezienie” grupy pułkownika Hudsona w Moskwie.
W maju Sowieci naciskani przez władze brytyjskie zdecydowały się odesłać „angielskiego AK-owca” do ojczyzny. Po dotarciu specjalnym transportem kolejowym do Odessy zakwaterował się 16 maja na pokładzie statku pasażerskiego „Duchess of Bedford”, płynącego na Maltę. Z lotniska pod Valettą odleciał na Wyspy Brytyjskie. 20 maja 1945 roku, blisko pięć lat po opuszczeniu rodzinnych stron powrócił do domu, gdzie został dokładnie sprawdzony przez kontrwywiad brytyjski. Równolegle z powrotem autora, jego depesze przysyłane z Warszawy odesłano do archiwum.
Sam John Ward pozostał po wojnie w służbie JKM poświęcając się pracy w kontrwywiadzie MI5 na placówkach dyplomatycznych. Nigdy publicznie nie przedstawił swoich wspomnień wojennych, z pewnością mając tu na względzie wymogi służbowe. Zmarł w 1995 roku.
Wspominając swój pobyt w walczącej Warszawie powiedział: „To prawdziwy zaszczyt móc nazywać Polaków sojusznikami”.
Źródła:
Bartoszewski W. „1859 dni Warszawy”, Znak, Kraków 2008
Davies N. „Powstanie 44”, Znak, Kraków 2006
Korboński S. „W imieniu Rzeczypospolitej”, Fundacja im. Stefana Korbońskiego, Warszawa 1990
Wszelkie materiały zamieszczone w niniejszym Portalu chronione są przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Materiały te mogą być wykorzystywane wyłącznie na postawie stosownych umów licencyjnych. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników Portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, bez ważnej umowy licencyjnej jest zabronione.